W Wielkim Tygodniu umówiłam się z Panią Anną Streżyńska na rozmowę o tym, jak wyglądała jej droga – byłej Minister Cyfryzacji i Prezes UKE do miejsca, w którym jest dziś jako prezes firmy MC2 Solutions. Umówiłyśmy się w biurze Pani Ani na godzinę 18.00. Jeszcze o tej porze trwa spotkanie z klientami. Nasza rozmowa zaczyna się więc około 18:15.

Pani Minister, Pani Prezes czy Pani Anna?
Nie przykładam wagi do tytułów, może być Pani Aniu.

Wie Pani, że w środowisku telekomunikacyjnym nadal nazywana jest Pani Żelazną Damą?
(śmiech) No tak, środowisko telekomunikacyjne miało mnie trochę dłużej niż informatyczne, od pierwszej pracy zajmowałam się telekomunikacją, zwalczaniem praktyk monopolistycznych. A na tym rynku telekomunikacyjnym wszyscy się znamy. W latach 90 zaczynaliśmy karierę, dlatego oni może tak trochę czule, a trochę z ironią używają tego tytułu. Przez te lata zdążyłam im się pokazać od najgorszej strony, czyli wrednej baby, która ciągle ma do nich jakieś pretensje i cały czas ich pilnuje. Niewątpliwie przekonali się, że mam taki charakter: twardy i upierdliwy.

A jaka Pani była w Ministerstwie?
W tym nowym świecie niczego nie można było załatwić decyzją administracyjną, musiałam dużo się uczyć, pracować na bardzo wielu frontach merytorycznych, zakasać rękawy – zdecydowaliśmy się przecież na budowę kompetencji IT w administracji.

Czyli zupełnie nowe wyzwania?
Tam walczyliśmy z monopolem i zjawiskami monopolistycznymi, a tutaj trzeba było powalczyć o przyzwoite liczenie pieniędzy, organizowanie na zdrowych zasadach całego cyfrowego świata. Zupełnie inny biznes. Nie było takich wielkich podmiotów, których kluczowe interesy mogłyby być naruszone. Na rynku telekomunikacyjnych trzeba było pilnować tych podmiotów z pierwszej piątki przedsiębiorstw w Polsce. A na rynku IT jest rozdrobnienie, gdzie ciągle te największe firmy są jednocześnie małe.

Wracając na chwilę do UKE, mówi się, że dzięki Pani pracy w UKE Internet w Polsce jako tako zbliżył się do standardów krajów cywilizowanych. Jak Pani do tego podchodzi? Pani jako prawnik, specjalizujący się w prawie telekomunikacyjnym, miała spory wkład we wszystkie te zmiany, które wówczas zachodziły.
Tak, ale to również dlatego, że byłam przy wszystkich kolejnych ustawach telekomunikacyjnych wcześniej i rozumiałam, o co w nich chodzi. Później, gdy prawo zmieniało się w ślad za zmianami w prawie unijnym, to wiedziałam skąd, te zmiany wynikają, czemu mają służyć. Kolejne zmiany ustawy „Prawo Telekomunikacyjne” wychodziły też w znacznej części spod mojej ręki, bo wcześniej w Ministerstwie Łączności pisaliśmy pierwsze Prawo Telekomunikacyjne. Byliśmy trochę taką orkiestrą, która wszystko wykonuje, począwszy od przygotowania przepisów, potem na ich wykonywaniu, egzekucji.

To ciężka i żmudna praca, a wiemy, że wtedy nie było łatwo walczyć z monopolistami. Jak Pani sobie radziła z taką presją.
Im bardziej jestem przyciśnięta do ściany, tym lepiej się sprawdzam. Gdy jest naprawdę bardzo dużo pracy, wyjątkowy stres, ciśnienie, taka atmosfera frontowa jak na wojnie, to człowiek się czuje tak, jakby go ostrzeliwali z każdej strony, a ja mam wtedy czas największej mobilizacji i czuję się jak ryba w wodzie po prostu. To mi akurat odpowiadało. Przepisy, które szykowaliśmy, wspominałam o tym później niejednokrotnie, były przerysowane.

Czyli wyolbrzymialiście?
Miałam świadomość tego, że idziemy z bejsbolowym kijem na naszych partnerów rynkowych i okładamy ich bez miłosierdzia. To wynikało stąd, że ci partnerzy rynkowi nie rozumieli innego języka. Gdy próbowaliśmy z nimi po dobroci ustawiać w taki sposób zasady gry rynkowej, żeby to było korzystne dla obywateli i dla konsumentów, to spotykaliśmy się z lekceważeniem i negowaniem naszych próśb. Często wówczas mówiłam o twardej matczynej ręce (śmiech).

Pani Kadencja Żelaznej Damy telekomunikacji w UKE skończyła się w maju, ale od tego czasu Pani wciąż tam pracowała. Rząd długo nie mógł się zdecydować, czy pozostawić Panią na stanowisku prezesa UKE, czy nie.
Tak, pół roku.
W końcu decyzję podjęto. Co Pani Pamięta z tamtego okresu? Był to okres równie nerwowy, jak w ministerstwie przed Pani odejściem?
W ogóle nieporównywalne zupełnie inna klasa załatwienia sprawy. Po pierwsze, w UKE nikt mi nie utrudniał pracy, ani ówczesny premier, ani ministrowie, nie robili żadnych ruchów przeciwko podejmowanym przez nas inicjatywom. Niczego nam nie blokowali, wręcz przeciwnie, w sejmie mieliśmy zielone światło, w sądzie mieliśmy poparcie. Paradoksalnie, kiedy minister Boni wezwał mnie w przeddzień Wigilii, informując mnie, że premier Tusk podjął decyzję o rozstaniu ze mną, to ja mówię, „ale czemu, przecież wszystko gra”.

O co chodzi?
W gruncie rzeczy, to było już pół roku po mojej kadencji, też kadrowo wiele się pozmieniało w rządzie. Można się było tego spodziewać. Wysłuchałam tego, co minister Boni miał mi do powiedzenia. Gdy rozmawiałam z ministrem, dostałam jasny sygnał, jaki jest kalendarz wydarzeń. Miałam spokojnie miesiąc na przygotowanie raportu.

Oczywiście przygotowała Pani bardzo dokładny raport.
Zrobiłam, opublikowałam, znów był zgrzyt, to chyba cecha wszystkich rządzących. Do sejmu wtedy mnie z tym raportem nie wpuszczono ani na komisję infrastruktury, ani na plenarne posiedzenie. Zatem relacje z sejmu oglądałam na komputerze w gabinecie. Jak powołali nową prezes, powiedziałam pracownikom, że bardzo im dziękuje, na drugi dzień się spakowałam.

Wracając do pracy i ludzi, którzy wokół Pani krążą, Pani sporo mówi o zespole, o ludziach. Zespół, który Pani miała w UKE i w Ministerstwie, czy zawsze są to podobne osobowości?
Tak, po pierwsze to ja lubię ludzi. Okazuję im tyle zainteresowania, że ludzie lubią ze mną gadać i pracować. Zawsze przychodzą tacy, którzy mają zbliżony do mojego profil psychologiczny, czyli dla nich wartością są sprawy publiczne, mają skłonność do poświęcania się dla takich spraw. Jak już pracują, to pracują na zabój, dzień i noc. Takich ludzi, jest dużo, wbrew pozorom.

Mówi się, że mało kto jest w stanie dorównać Pani odwagą i pracowitością. Z tego, co słyszałam, potrafi Pani sypiać po dwie godziny. Nie jest Pani zmęczona?
No tak, jestem, nawet teraz, cholender; myślałam, że to będzie inaczej, jak wyjdę na rynek (śmiech). Teraz to jestem naprawdę zmęczona, całe zmęczenie się sumuje, a nadal śpię po 2-3 godziny na dobę. Potrafię się zawziąćWiększość ludzi tego nie rozumie, uważa, że to jest takie…jakiś robot, cyborg, czy coś w tym rodzaju.

Tak samo było w Ministerstwie?
Ten okres 2,5 roku w ministerstwie traktowałam jako absolutnie gigantyczną szansę na to, że można coś zmienić. Miałam wdrukowane do głowy, że wszystko, co można zredukuję w swoim życiu do minimum. Cyfryzacja była trudniejsza do sprzedaży niż inne wcześniejsze moje aktywności, ale takiej satysfakcji, jaką miałam w MC (przyp. Ministerstwo Cyfryzacji), nie miałam nigdzie.

Kiedyś powiedziała Pani, że pracuje z ludźmi porwanymi entuzjazmem, czyli oni są tacy sami jak ich liderka?
To prawda (śmiech), ci entuzjaści, oni ze mną wyszli z MC. Niektórzy musieli, bo takie mieli kontrakty, dziś są tutaj i to nadal są ludzie entuzjastyczni. Niedawno otrzymaliśmy pierwsze wynagrodzenie, a firma istnieje ponad miesiąc, w piątek minie drugi. Odbieraliśmy pierwsze poważne wynagrodzenie, po dwóch miesiącach to po prostu była taka radocha, wyszliśmy na prostą, zresztą, nawet jeśli byłaby to symboliczna kwota, i tak byśmy się cieszyli, że pierwszy kontrakt jest już za nami. Po dwóch miesiącach mamy całkiem niezłe portfolio klientów i nie ma w nich firm z sektora publicznego.

Pani nowa firma MC2 Solutions to Ministerstwo Cyfryzacji do kwadratu czy koncepcja, według której masa obiektu lub układu jest miarą zawartej w nim energii wywodząca się z teorii względności Einsteina?(śmiech) rzeczywiście u podstaw stał Einstein i o nim myśleliśmy, tworząc nazwę, natomiast od razu zdaliśmy sobie sprawę z tego, jak to brzmi i była konsternacja. Pomyślą, że zrobiliśmy to z uwagi na Ministerstwo Cyfryzacji, No i dobrze – mówię, to się jeszcze lepiej składa. Zrobimy to właśnie ze względu na ministerstwo. Po pierwsze, żeby je upamiętnić, bo to miejsce, w którym się spotkaliśmy, gdzie przeżyliśmy dwa szczęśliwe lata, gdzie zrobiliśmy dużo więcej, niż można było wymagać od ludzi w sektorze publicznym z jego ograniczeniami, gdzie pokazaliśmy, że można i jak można: bez wszczynania społecznych kłótni, łącząc różnych ludzi, angażując ich.

To teraz będziecie mogli więcej?
Dlatego, musi być kwadrat. Po wtóre, bo to jest też pewnego rodzaju misja, którą na siebie wzięliśmy, że tutaj w MC2 możemy też pełnić funkcje społeczne, czyli integrować środowisko, reprezentować je wobec administracji, rozumiemy obie strony i racje obu tych stron. Możemy poszukiwać kompromisu itd. Każdy z nas ma tego bakcyla sektora publicznego, którego nie da się tak łatwo „zakopać”. Moi towarzysze i ja, my bardzo przeżyliśmy to, co się stało, nie z punktu ambicjonalnego, lecz teraz patrząc na to, jak to ministerstwo powoli się osuwa. Ktoś napisał dziś, że ministerstwo jest w fazie śmierci klinicznej.

Ostatnio słyszymy o kilku sukcesach Ministerstwa, takich jak popularyzacja Profilu Zaufanego, Ogólnopolska Sieć Edukacyjna , o którą Ministerstwo walczyło wspólnie w NASK, dzięki której do 2019 roku do wszystkich szkół ma trafić Internet szerokopasmowy. Miała Pani w tym ogromny wkład. Czego najbardziej Pani żałuje, że to się skończyło właśnie w taki, a nie inny sposób?Żałuję, dlatego, że są rzeczy, które się ,,odpaliły” i działają, ale są rzeczy i ich była spora większość, które na rynku informatycznym wymagają czasu i one były zaawansowane, ale się jeszcze nie skończyły. Zostały zwyczajnie pozamykane. My na samym początku zrobiliśmy sobie mapę architektury informacyjnej Państwa i stwierdziliśmy, że klient, gdy się styka z władzą to przechodzi przez pewnego rodzaju ścieżki, zatem opiszmy je, jakie systemy spotyka, gdzie są interakcje, gdzie można to ułatwić i zbudujmy to, co jest na tej mapie, żeby to wszystko było cyfrowe, żeby można było klientowi uprościć życie. Zaczęliśmy 30 projektów horyzontalnych dotyczących całej administracji, a z innych urzędów wpadło nam 19 projektów cudzych. Teraz mam poczucie, że społeczeństwo – i Komisja Europejska która sponsoruje ten wysiłek inwestycyjny i dała nam spory kredyt zaufania – zostały ponownie zawiedzione. Boję się zatrzymania a nawet cofnięcia procesów cyfryzacji. Pewną nadzieję daje mi osoba nowego ministra, Marka Zagórskiego, wcześniej mojego zastępcy, ale zobaczymy na co ma polityczną zgodę.

Jak to wszystko wyglądało z Waszej perspektywy, bo media to różnie opisywały.

Nie chcę już wracać do historii, rozliczyłam ją w innych wywiadach. Przeszłość powoduje, że nie można iść do przodu i budować nowego życia. Trzeba ją było rozliczyć, podsumować, wyciągnąć wnioski, podzielić się nimi z innymi a nawet przedyskutować, ale teraz pora na zamknięcie tych drzwi, inaczej inspiracje płynące z całego świata będą odbijały się od muru strupieszałych emocji i wspomnień. A jest bardzo dużo ciekawych rzeczy do zrobienia i trzeba dla tych wyzwań zrobić dużo miejsca w swoim sercu, głowie i kalendarzu.


Ostatnio zyskuje Pani nowy pseudonim, Steve Jobsa w spódnicy.

(śmiech) Chciałabym, żeby tak było. Moja rola się nie zmieniła, jaka była, taka jest. Ja raczej uważałam się za taki hak, który przyciąga ludzi, którzy wiedzą, co zrobić i jak. Sama jestem prawnikiem, na informatyce znam się może lepiej niż dwa lata temu, ale nadal nie tak jakbym chciała. To ludzie, z którymi pracuję, są tymi Jobsami, a ja jestem (krótka chwila zastanowienia)

Liderem?
Nie, takim opiekunem Jobsów.

Czyli ludzie, którzy z Panią pracują to są osoby kreatywne, inicjatorzy, innowatorzy, odkrywcy, pełni pasji do tego, co robią?
Tak, to są niezwykłe osoby, które mają w sobie ogromny poziom szlachetności wewnętrznej, determinacji, ludzie im ufają. Wspólnie nasza indywidualna wartość została spotęgowana wartością zespołu. Natychmiast się pojawiły zlecenia, zainteresowanie firm, zaproszenia do współpracy. Bardzo dużo ludzi się do nas pozgłaszało do pracy. Gdy robiliśmy nabór, serwer padł pod naporem zgłoszeń.
To pokazywało, że warto było przez te dwa lata walczyć o zasady. O takie podstawowe ludzkie zasady, etos pracy, cele, bo zaufanie u ludzi się zbudowało niebagatelne.

Czyli zawsze można zacząć od nowa i sobie poradzić?
Tak, nawet nie trzeba być opiekunem Jobsów, żeby to było prawdziwe, przecież nie zawsze byłam ministrem. Wylatywałam z pracy wiele razy w życiu, czasami nie mając grosza przy duszy, w szczególności jak wylatywałam z sektora publicznego. Zmiana, chociaż się ją czuło aż do kości, była szansą na nowe życie, porywające. Czy byłam bardzo znana, czy zupełnie nie znana, podnosiłam się z ziemi i zaczynałam nową przygodę? Można, zdecydowanie można.
Mnie trochę też gruba skóra pomaga, nie przeżywam tego, co było wcześniej w historii; ktoś mnie wyrzucił, zamknęłam drzwi i idę dalej.

Przeciętna osoba wkłada 25% energii i możliwości w pracę. Świat zdejmuje kapelusz dla tych, którzy dają z siebie więcej niż 50% i staje na głowie dla tych niezwykłych dusz, które poświęcają 100% to słowa Andrew Carnegie (to on sfinansował Carnegie Hall w Nowym Yorku).
Ważne kim się człowiek otacza, jak się wspieramy. W takim zespole jest zupełnie inaczej borykać się z życiem.

Rewolucja technologiczna trwa, wy zajmujecie się i sztuczną inteligencją i data base i blockchain, a zwróćmy uwagę, że pierwsze telefony komórkowe wbrew pozorom zaistniały na rynku całkiem niedawno. Jakie rewolucje mogą nas najbardziej zaskoczyć?
(śmiech) Też się ostatnio nad tym zastanawialiśmy. Pierwsza rewolucja przemysłowa to było 150 lat, następna, automatyzacja to było 70 lat, potem technologie cyfrowe. To im zabrało może nie wiem, z trzydzieści parę lat, żeby opanować większość cywilizowanego świata i teraz jesteśmy na etapie zupełnie nowych technologii. Jak na początku to się tak ciągnęło, to teraz zaczęło szybować. Właściwie codziennie nas coś zaskakuje. Sztuczna inteligencja to były bajki robotów.

A teraz mamy Watsona…
Tak, a teraz mamy Watsona, zaczynamy naprawdę żyć z tym na co dzień. To będzie się jakiś czas wygrzewało i doskonaliło. Lata to zajmie, mechanizmy są coraz bardziej skomplikowane, to już nie jest kocioł parowy. Że się podpali i fajnie i jest i 150 lat zajmie ludziom opanowanie tych wynalazków. Teraz to już rzeczywiście są bardzo złożone – nie tylko technologie, ale i procesy społeczne, gospodarcze. To już przekopuje ludzi na wylot. A w międzyczasie na pewno zajdzie coś, co nas potwornie zaskoczy, tylko jeszcze nie wiemy co. Czym będzie ta zupełnie nowa technologia? Myślę, że będzie integrowała ciało i techniczne wynalazki człowieka, już widać przecież jak technologia oddziałuje na zwiększenie fizycznego i umysłowego potencjału człowieka, jak poprawia jego kondycję i zdolności. Pokolenia doskonaliły ten świat, żeby dać ludziom szczęście. Ułatwiano pracę, ratowano życie, dziś jesteśmy bliscy wiecznej młodości, zwiększamy długość życia, posługujemy się zewnętrznym wspomaganiem mózgu i urządzeniami podnoszącymi sprawność, latamy w kosmos, wyręczamy się maszynami, jesteśmy coraz bliżej nieba dzięki cyfryzacji. To jest cel, który trzeba osiągnąć i upowszechnić.Business Psychologist, Mentor, Founder of INSPIRE